XTERRA Sardegna to wymagające zawody terenowe łączące w sobie elementy triathlonu w malowniczej scenerii Sardynii. To nie tylko sportowa rywalizacja, ale także przygoda i okazja do odkrycia piękna wyspy podczas aktywnego wypoczynku. Poniżej dzielę się swoimi doświadczeniami z tegorocznego startu.
O starcie w XTERRA Sardegna myślałam już w zeszłym roku, ale wtedy zniechęciła mnie konieczność wyrobienia licencji i słaba komunikacja z organizatorem. Tym razem jednak postanowiłam się nie zrażać i połączyć zawody z urlopem.

W tym roku skupiłam się bardziej na innych rzeczach niż sport – choć oczywiście nadal byłam aktywna. Przygotowywałam się do egzaminu po pewnym kursie, który mam już za sobą, a teraz jestem na etapie praktyki. Decyzję o wyjeździe na Sardynię podjęłam około sześć tygodni przed startem. Musiałam jeszcze wyrobić licencję sportową i zrobić obowiązkowe badania – we Włoszech wymagane są one na wszystkich wyścigach amatorskich, także biegowych.
Treningi rozpoczęłam jakieś 5–5,5 tygodnia przed zawodami, wprowadzając interwały zarówno w bieganiu, jak i na rowerze.

Na Sardynii pojawiłam się sześć dni przed startem. Chciałam wcześniej objechać i obiec trasę, ale niestety zostałam pokąsana – prawdopodobnie przez osy, aż w sześciu miejscach. Prawdopodobnie wbiegłam w krzaki i nadepnęłam na gniazdo. Organizm zareagował dość mocno, a ja kolejne dni spędziłam na leczeniu opuchlizny, największej na dłoni.
Cały tydzień przed zawodami był piękny – zwiedzałam wyspę i objeżdżałam trasę rowerową (którą w tym czasie „przycinali” organizatorzy). Na stronie przeczytałam, że trasa jest „gravel friendly”, ale zdecydowanie taka nie była: były tam strome zjazdy z kamieniami, singielki i odcinki po plaży. Pętla liczyła 15 kilometrów i ponad 300 metrów przewyższenia.


W dniu startu od rana lało – deszcz zaczął się już w nocy. Dzień wcześniej odebrałam pakiet startowy: koszulkę biegową (choć dano mi rozmiar M zamiast mniejszego), szlafrok plażowy oraz butelkę–termos. Na odprawie organizator poinformował, że z powodu pogody mogą zamienić triathlon na duathlon, dodając dodatkowy bieg przed etapem rowerowym – w „Fullu” jedno okrążenie, w „Sprincie” 2,5 km.

To był mój ósmy start w XTERRA i po raz pierwszy odwołano pływanie, zamieniając triathlon w duathlon. Dystans skrócono do wersji Sprint (czyli połowy mojego standardowego „Fulla”), a obie grupy połączono. Nasz start miał odbyć się o 13:00, ale przesunięto go o pół godziny – wcześniejszy Sprint opóźnił się o kilka godzin.
Trasa rowerowa była wymagająca: pełna piachu, kałuż i kolców. Przed startem koleżanka zauważyła, że mam jeden kolec w oponie – błyskawicznie pobiegłam do serwisu i naprawiono oponę tzw. „kabanosami”(które miałam ze sobą), żeby nie wypłynęło mleko (jeżdżę bezdętkowo). Na trasie przejeżdżaliśmy przez dwie plaże – na drugiej jechałam przy samym brzegu, tak że fale dotykały kół, ale właśnie tam jechało się najlepiej. Trasa była pełna nawrotów i objazdów, ale bardzo malownicza.

Spodziewałam się, że bieg będzie cięższy niż rower, ale okazało się odwrotnie. Na podbiegu mieliśmy linę, a na długim odcinku po plaży – ponad kilometr w drugiej części i kilkaset metrów w pierwszej – biegło się dość wolno, jednak widoki rekompensowały wszystko.

Ukończyłam zawody na 8. miejscu w klasyfikacji open kobiet, wygrywając moją kategorię (choć było nas tylko dwie – druga zawodniczka nie ukończyła biegu). Dzięki temu zdobyłam slota na Mistrzostwa Świata, które w przyszłym roku odbędą się w Nowym Meksyku.

Dziękuję za wsparcie na mecie Agacie oraz wszystkim „na odległość”, a także firmie Kingfisher za wsparcie finansowe!
