Jak to bywa z zapisami na Uphill Race, trzeba szybko się decydować… zapisy o ile dobrze pamiętam były w marcu lub w lutym…80sekund i limit miejsc został wyczerpany…
W marcu zlamałam palce , na rower w sumie najszybciej wsiadłam (bieganie i pływanie zdecydowanie później), jednak będąc na Cyprze w ostatni weekend kwietnia gdy jechałam z Cypriotami 130kilometrów i oni i ja zauważyliśmy róznice w mojej formie 😉
Wtedy też stwierdziłam , że nie ma sensu startować na Upilla…
Jednak za namową pewnej osoby, wystartowałam (nie nastawiając się na jakiś własny rekord), dedykując ten start tej osobie (w końcu motywacja…;)).
Waga startowa zdecydowanie nie była na uphill, miałam już 5-6 kg mniej podczas innego uphill’a ;-).
Poza tym wymiana napędu w rowerze na kilka dni przed startem i inne komplikacje w poszukiwaniu pewnej części do mojego rowera, spowodowały jakiś tam stres i obawy czy rower będzie gotowy…
Po paru wizytach w serwisie i poszukiwaniu części udało się… rower nie zawiódł..
Mnie jednak dopadła nagle jakaś infekcja. Już w drodze do Karpacza boleć zaczęlo mnie gardło i głowa.
Rano w dniu startu nie pamiętam kiedy tak się czułam… całe szczęście głowa nie bolała, gardlo jednak tak.
Start z centrum Karpacza, jak to zazwyczaj 3 kilometry droga dla aut… , tam dosyć mocno „poszła myślę…później już od Świątyni Wang jazda po „kostce” i na niższym przełożeniu. Po drodze gardło mnię męczylo, mając suchy kaszel i czując gdzieś tam w głębi „flegmę” której nie można odpluć…;
Po drodze turyści, nawet znajomych widziałam ;-)…dobrze, że spora częśc trasy w cieniu..
Na 9tym kilometrze ktoś mi powiedział, że jadę jako 5ta kobieta…Jednak na jednym ze zjazdów 2 kolejne mnie wyminęły…
Im bliżej szczytu, tym bardziej wietrznie i… pierwszy raz w historii „mojego” uphill’u musiałam zejść z rowera (ok kiedyś zeszłam założyć łańcuch, który spadł), bo nie byłam w stanie poradzić sobie z tak silnym wiatrem (nie tylko ja, widziałam wiele osób przede mną , które równiez nie mogły poradzić sobie z wiatrem). W sumie dwukrotnie, jednak samą końcówkę udało się podjechac 😉
Na metę dotarłam z czasem 1h 33minuty, czyli dużo wolniej niż ostatnim razem (2 lata temu , ale to teź był mój rekord – 1h 20m). Po skończonym starcie, zjeżdżalismy indywidualnie trochę nizej, około 2 km, tam trzeba było czekać na ostatnich zawodników…gdzie ja zmarzłam, bo wiatr był strasznie zimny (na dole w samym Karpaczu był upał).
Załapałam się na dekorację na „szerokie” pudło jako 5 ta kobieta w kategorii. Wśród wszystkich kobiet 9 miejsce.