W ostatnią niedzielę startowałam w maratonie MTB w Chodzieży na dystansie mini. Rok temu również brałam udział w tych zawodach.
Na start przyjechaliśmy z kolegą dość późno – inni zawodnicy byli już ustawieni w sektorze. Nawet komentator, Piotr Kurek, przez mikrofon zapytał, dlaczego stoję tak daleko z tyłu.
Myślałam, że najpierw ustawi się tylko dystans MEGA, który ruszał 10 minut przed nami.
Start naszego wyścigu zaplanowano na godzinę 10:40. Początek prowadził pod górę, potem był lekki zjazd – jechałam spokojnie. Dość szybko dogoniłam zwyciężczynię z poprzedniego roku (różnica wynosiła około minutę).
Na 9tym kilometrze, tuż po zjeździe i na początku stromego podjazdu, straciłam przewagę i dogoniła mnie konkurentka, Aneta. Wiedziałam, że teraz zacznie się prawdziwa walka.
Po pewnym czasie udało mi się wyprzedzić Anetę i do końca utrzymałam swoją pozycję.
Na singletracku pod górę byłam blokowana przez panów – wołałam, żeby zrobili mi miejsce. Przede mną jechał jeden zawodnik, przed nim kolejny, który spowalniał całą grupę. Nawet krzyknęłam: „Niebieski, zjedź!”, ale zjechał dopiero, gdy się zmęczył i zaczął pchać rower, mimo że nie walczył już o żadną lokatę. Widziałam, że konkurentka się zbliża.
Mimo tych przeszkód udało mi się zwyciężyć wśród kobiet z przewagą ponad minuty.