Jeśli coś chcę, mówię, to robię to,mimo, że czasem zajmuje to sporo czasu…;-)
Tak było i z pierwszym startem triathlonowym poza Polską. Po IronManie w Polsce zdecydowałam się na starty zagraniczne, bez jakiegoś planowania z dużym wyprzedzeniem…
W związku z tym, że w tym roku nie miałam jeszcze wakacji, zaczęłam wyszukiwać triathlonów w Europie w październiku.
Będąc wybiegana, stwierdziłam,że najlepszy dystans to “połówka” (mimo, że od czasu IM nie robiłam już długich “wybiegów”). Tak zakupiłam bilety do Malagi, “zaklepałam noclegi” i zarejestrowałam się na start.
Do Malagi dotarliśmy w piątek wieczorem, także mieliśmy czas w sobotę na odebranie pakietów, zorientowanie się gdzie jest start itp.
Na start zdecydowaliśmy się podjechać rowerami (ok 6-7 kilometrów), zdecydowanie szybciej, niż innym transportem z miejsca noclegowego.
Start sprintu był o godzinie 9tej, ½ IM o 9.40, przy czym ja startowałam w drugiej fali 5 minut później.
Przed startem próbowaliśmy znaleźć kogoś z “porządną” pompką, jednak ani nie udało nam się znaleźć serwisu oraz nikogo w strefie zmian z poszukiwanym przez nas sprzętem. Zatem koła były napompowane małą , decathlonową pompką, jaką zabraliśmy z Polski.
Przed startem zaczął mnie boleć brzuch, do wc biegałam kilka razy… jakoś chyba duzy stres się we mnie “obudził” nie pamiętam takiego.. (Ok przed IronManem również tyle , że bólu brzucha nie miałam).
Minus to ilość toalet na zawodników i ich “czystość”. Przed startem spotkaliśmy jednego polaka, który mieszka w Maladze.Mówił, że rok wcześniej było strasznie gorąco, bo 34 stopnie.
Według danych organizatora woda przed startem miała 21 stopni, a temperatura powietrza 18 choć wiem, że gdy wystartowaliśmy temperatura wzrosła do 20 kilku stopni.
Nigdy nie startowałam w tak małej grupie (same kobiety oraz osoby ze sztafet).Dopływając do pierwszej bojki miałam wrażenie, że płynę ostatnia, co mnie zdziwiło, bo zawsze pływanie szło mi całkiem nieźle. Najpierw 1 pętla, nie byłam pewna czy wybiegamy z wody czy nie… jednak widziałam , że inni wychodzą. Nie wiedziałam dokładnie gdzie nawracać itp. Nagle jedna hiszpanka coś do mnie “krzyczy”, więc myślałam, że źle biegnę, zaczęłam się cofać, jednak pokazywali mi, że powinnam biec w kierunku morza, no to wchodzę do wody… Przez to, że było długo płytko, prawie do samej boi, wolałam iść, niż płynąć, gdyż wydawało mi się to szybsze… za to poczułam jak tętno mi rośnie (gdzie przy pływaniu, mam naprawdę niskie…).
W końcu zaczęłam doganiać jakieś osoby oraz dwóch Panów z poprzedniej fali, ale faktycznie wychodziłam bliżej końca jak początku. Nowy rekord na tym dystansie pływackim, jednak w morzu(zasolenie!) pływa się szybciej.
Dalej rower… początkowo prosta, w cieniu- od wysokich budynków, myślę sobie, że gdyby w cieniu się biegło,to byłoby super…po chwili nawrót o 180 stopni, dalej jakieś ronda, nawroty…czasem nie wiem do konca gdzie jechać, mimo, że w sumie są pachołki itd.. Raz jadę za motorem policyjnym, który zabezpiecza trasę na jednym z rond…
Dalej zaczyna się podjazdy, tunel, zjazdy… na drugim kółku na podjeździe zaczynam czuć skwar.. Na bufecie biorę bidon ze schłodzoną (co było super!) wodą! Polewam się nią oraz piję. Raz tak, że pot mi zaczął spływać do lewego oka i jakiś czas jechałam z zamkniętym ;-).
Jak kończą się podjazdy powinno być lżej i szybciej, ale jednak jest sporo pod wiatr, który z każdą godziną wzrasta… podczas jazdy na rowerze zjadam 2 batony – “Lewy sierpowy” oraz “Petardę” (zakupiłam ją na lotnisku:)). Po drodze mijające osoby , coś tam do mnie mówią, machają, osoby zabezpieczające trasę też…a Panowie z aut na pobliskim pasie “zaczepiają” coś mówią, oczywiście ja nic nie odpowiadam…albo czasem w języku angielskim, bo hiszpańskiego nie znam ;). Piłam dużo wody – 2 bidony wody kokosowej oraz jeden bidon czystej wody i na trasie wzięłam 2 litrowe bidony z wodą (którymi częściowo się polewałam). Do strefy zmian zjechałam po 3 godzinach 2 minutach (85km), także “bez szału”.
W strefie zmian przeprowadzałam nawet rozmowy.
Polałam się jeszcze tam schłodzoną wodą i wyruszyłam na trasę. Wybiegając ze strefy Piotr chciał mi podać wodę, ale jeszcze nie czułam potrzeby, aby ja brać, gdyż w strefie zdążyłam jeszcze się napić.
Pierwsza pętla biegowa, to było dla mnie “piekło”, odczuwalna temperatura jak w najgorsze upały u nas, w dodatku ból piszczeli przez jakiś czas i ubity teren, co nie służy moim stopom ;-).
Był kryzys, w głowie kołotały różne myśli, czy nie zejdę, ile czasu będę szła, jeśli zacznę chodzić itd.
Całe szczęście piszczele “puściły”, ja nabrałam sił i już biegłam swobodniej. Bieg był wzdłuż morza deptakiem, 5 pętli. Na trasie knajpki, sporo osób dopingowało. Jak zwykle rozumiałam tylko kilka słów “Bravo ! Seniorita!” no i swoje imię (w końcu mam napisane na górnej części stroju triathlonowego).
Na każdej pętli dawali gumki (kolorowe) do włosów, początkowo nie wiedziałam po co(gdy 1wszy raz mi dawali), a to dla “kontroli” liczby okrążeń.
Na ostatnich dwóch pętlach niektórzy już chodzili. Przed samą metą Piotr podał mi flagę naszego kraju, którą dzień wcześniej “tworzyłam” z flagi włoskiej…Czas to 5godzin 42minuty. Na mecie jako 6 kobieta, oraz 4 w kategorii wiekowej.
Podziękowania dla Piotra (startującego w sprincie) za fotki oraz kibicowanie w tym upalnym słońcu.