W sobotę 21go sierpnia wystartowałam w kolejnej edycji XTERRA – tym razem w Niemczech na Mistrzostwach Europy Crosstriathlonu. Z zapisem na start czekałam do ostatniego możliwego dnia, czyli 6go sierpnia. Na plus, że start blisko granicy (trójstyk granic). Nocleg po naszej stronie :).
Odbiór pakietu dnia poprzedniego. Nie dali czepka, powiedzieli, że będzie przed startem wydawany. Za to numery startowe z flagą narodową, co było naprawdę fajne ;-). Jeszcze dnia poprzedniego zmieniłam oponę przednią na zalecaną Barzo, kupowaną specjalnie w Czechach (jako, że byłam przerażona jeśli by popadało w piątek jak zapowiadali) i zalaliśmy mlekiem opony, dla komfortu psychicznego.
W drodze na start myślałam w aucie czego zapomniałam…czy wszystko wzięłam…i olśniło mnie, że nie zabrałam moich okularków do „Open water”, całe szczęście wzięłam inne zapasowe , schowane w inną torbę(które mocno parują, ale ślina pomogła). Zabronili nam startu w piankach, choć woda nie wydawała się za ciepła (podobno 22,5 stopnia).
Pogoda była idealna na start, nie padało, nie za gorąco :). Najpierw o godzinie 11.30 wystartowali zawodnicy PRO, 3 minuty po nich mężczyźni z kategorii wiekowych i … 3 minuty później my – kobiety. Ja jeszcze poszłam szybko do „TOI TOI” jak wyszłam po załatwieniu potrzeby, mówili, że zostały dwie minuty do naszego startu. Jako ostatnia weszłam na linię 'startową”, szybko zabrałam czepek przy wejściu, ledwo co zdążyłam go założyć i odpalić „garmina” i już wbiegałyśmy do wody.. Na początku ktoś tu po mnie przepłynął, to ktoś blokował itd…Woda nie wydawała się taka czysta wcale..;) Raz napiłam się solidnie wody i zajęło mi trochę , by znowu złapać swobodny oddech. Mieliśmy 2 okrążenia, wraz z wybiegiem z wody. Jako, że start był bez pianek, chociaż nie „mocowałam” się w strefie z jej ściąganiem, ale mimo to trochę czasu mi to zajęło.. Rozmawiałam w strefie z jedną polką, której było zimno po pływaniu, sama zjadłam kilka żelków(nie żeli energetycznych!) wsadziłam w kieszonkę, jak i 2 batoniki z Lidla i ruszyłam na trasę rowerową.
Rower…to ta część , której najbardziej się bałam, ze względu na trudność trasy. Mieliśmy tu do pokonania 37 km z przewyższeniami 1050m, ale to nie o to chodzi… Trasa zróżnicowana, odcinki, gdzie można było odpocząć, zjeść batonika(szutrowe), ale też wymagające podjazdy, oraz zjazdy. Na 12 kilometrze był najcięższy podjazd, początek z luźnymi kamieniami, myślę, że to niewiele osób jechało, po przepchaniu tego najcięższego odcinka było dalej mega mocno, stromo, ciężko, dużo osób dookoła pchało(chyba większość). Także dumnie wyprzedzałam tu innnych ;-). Na tym podjeździe minął mnie też pierwszy zawodnik z dystansu krótszego. Na dwóch zjazdach mocno kamienistych, na końcu stały karetki, ale nie miałam problemu ze schodzeniem tam, widząc jak inni też schodzą. Na jednym zjeździe(ale łatwym), widziałam leżącego kolarza, jednak już dwie osoby przy nim się zatrzymały i mówili coś po angielsku, że trzeba do niego mówić…Ogólnie na trasie kilka razy myślałam, że już zacznie się łatwiej, a tu znowu ciężkie odcinki. Trasa wymagała dużego skupienia.
Bieg liczył 2 pętle, w sumie całość około 10km z 200m przewyższeń, pierwsza część okrążenia była trudniejsza, jeden mocny długi podbieg(gdzie większość podchodziła), tereny oczywiście po lesie ..;-) , końcówka pętli to również mega stromy krótki podbieg z biegiem, na którym na pierwszej pętli się przewróciłam. Na tym pierwszym podbiegu, nieźle było czuć łydy… ;-). Mijałam też pewne kobiety, ale widząc, że nie są z mojej kategorii, nie starałam się je gonić.
Na finisz wbiegało się po wysokich schodkach i zbiegało na siano 😉 . Ukończyłam start w szybszym czasie niż zakładałam 4h 26minut , zajmując 2gie miejsce w kategorii wiekowej co dało mi kwalifikację na Mistrzostwa Świata na Hawajach o czym marzyłam… Teraz pozostaje utrzymać formę i obserwować sytuację związaną z COVIDem…
Bardzo dziękuję wszystkim za wszelkie wsparcie, a na miejscu, oczekiwanie na mecie (Renata, Grzegorz, Andrzej).