Na wyścig szosowy zostałam namówiona.
W sumie był to mój trzeci wyścig szosowy w życiu (wcześniej dawno temu w Lesznie chyba 90 kilometrów, później Oborniki Wielkopolskie w 2016 roku – 180 kilometrów).
Start ten miałam dzień po triathlonie crossowym.
Upał mnie nawet jakoś nie przerazał, bo myślałam, że na rowerze nie będzie tak źle (w końcu to nie bieg ;)), a jednak..
Startowałam z końca sektora z prędkością 35km /h.. .co wcale nie było przyjemne.
Zakładana prędkość również okazała się zbyt optymistyczna 😉
Po starcie tuż za mną osoby z sektora poniżej 35km/h (sektory puszczane w jednym czasie).
Najpierw ruszyliśmy w trojkę (Sławek , Mikołaj oraz ja),ale taki tłok się robił, że trzeba było szukać „drogi” do wyprzedzania osób, a we mnie budził się strach…
Nagle nasza grupa się chyba rozrosła do około 50 osób… No i niezła kraksa… Jedna kobieta i facet leżeli (prędkość wtedy chyba była z 40jak nie więcej km/h).
Ja trzymałam się tyłu grupy, wycofywałam się czułam jak psychika mi 'siada’, ️ mocniej bije…
Po jakichś 8,5 kilometrach zaczęłam jechać sama… Próbowałam gonić grupę , ale wiadomo jadąc tym samym tempem człowiek się może „zajechać” a i tak nie dogoni..widziałam ich jeszcze przez kilka kilometrów… Gdy odpadłam od grupy znacznie spadła mi prędkość , wiatr dawał się we znaki.
Czasem podpinałam się od pojedynczych kolarzy, ale znowu zostając sama prędkość spadała nawet ponad 20% i to jadąc za pojedynczą osobą!
Nagle na 20 którymś kilometrze dojechałam z kilkoma osobami grupę w której jechał Sławek oraz Mikołaj, czym sama byłam zaskoczona.
Bidon 0,7 wypiłam nie mając jeszcze połowy pętli za sobą… Na bufecie wzięłam w rękę butelkę, częściowo polewając kark oraz głowę, i biorąc parę łyków.
Dalszą część trasy jechaliśmy razem.
Nagle na horyzoncie pojawiłą się pewna kobieta, która była dość mocna.
Ja zamiast usiąść jej na kole, jechałam tuż obok albo wyprzedzałam ją i tak przez ostatnie 5 kilometrów odłączyłam się od grupy(już mi zabrakło picia), a ona z grupą dojechałą na metę.
Na metę dojechalam z czasem 2h 2min 33 s