Korsyka, rok 2011. Rozmowa z jednym z pilotów naszej wycieczki rowerowej. Wtedy pierwszy raz słyszę o IronManie (Maciej mówi, że chciałby kiedyś ukończyć). Pytam co to takiego… on, że triathlon – dystans 3.8 km pływania, 180 rower, na koniec biegnie się maraton… myślę, że to nieosiągalne… nawet do głowy nie przychodzi mi, by to kiedyś zrobić….
Mijają lata… tak poza samym kolarstwem górskim potrzebuję nowych wyzwań, decyduję się na pierwszy start w triathlonie – ¼ IM w 2013 roku, rok później ½ IM , kolejny rok ponownie ½ IM w tym samym miejscu…
W końcu trzeci start ½ Ironmana w Sierakowie w 2015 roku,i to podczas niego decyduję się na pełen dystans IronMana – prawie 14 miesięcy wcześniej. Super czułam się wtedy podczas startu, na biegu “postanowiłam”, że w przypadku “zbicia” własnego rekordu o conajmniej kilka minut podejmę się wyzwania na “całości”.W tym samym dniu mijała “promocyjna” opłata startu, którą opłaciłam.
Na jesień zaczęłam przygotowania, wtedy jeszcze dosyć “lekko”, jakbym pod krótszy dystans się szykowała.
W grudniu kupiłam bilety na 2miesięczny wyjazd na Cypr, tam też rozpoczęłam kilka dłuższych treningów biegowych (ok 30km). Na Cyprze przez styczeń – luty trenowałam pływanie w morzu – woda miała 17-18 stopni. Pogoda zdecydowanie lepsza niż u nas (jednak brak jakichś upałów – no może pod koniec pobytu), spowodowała , że mogłam trenować na świeżym powietrzu (chociaż nie to było celem mojego wyjazdu). Na Cypr zabrałam rower MTB, choć jeździłam głównie asfaltami na miejscu z tubylcami.
Po powrocie do Polski, nie było łatwo łączyć treningi z pracą. Trzeba było wrócić do “normalnego” świata. Przez pierwsze dwa tygodnie chodziłam jak “zombie” niedospana, zmęczona.
Jednak trzeba było jakoś pogodzić treningi z obowiązkami. W marcu przebiegłam maraton w terenie (43km), o 22 minuty szybciej,niż przed rokiem! To był dobry trening, mimo, że pierwszy raz w życiu miałam problem ze wstawaniem (ból ud:)).
W tym roku wyjeździłam się więcej na rowerze szosowym wraz ze Zgrupką Luboń. Jeśli miałam możliwość w soboty pojawiałam się na treningach, gdzie robiliśmy pętle około 100 kilometrowe.
W kwietniu wystartowałam w wyścigu na 180 kilometrów(szosa), aby sprawdzić jak będę się czuła. Większość trasy jechałam sama. Po zawodach nie było zakwasów, w trakcie za to strasznie nudziło mi się na trasie, do czasu gdy mnie “dojechali” pewni Panowie. Wtedy czas zaczął szybciej mijać, a ja uświadomiłam sobie, jak bardzo liczy się psychika na tak długich startach.
W trakcie przygotowań zaczęłam ograniczać “zbędne” starty , nie przygotowywujące mnie do tego dystansu – IronMan. W czerwcu ponownie zrobiłam “połówkę” IronMana w Sierakowie, pobijając ponownie swój nowy rekord.
Dalej kolejne 2 triathlony, ale krótkie (ćwiartka oraz dystans olimpijski) i korporacyjny wyścig MTB.
Miałam też weekendy treningowe, gdzie wraz z kolegami jechaliśmy w różne miejsca i trenowałam te 3 dyscypliny w róźnych warunkach pogodowych. Wtedy też “testowałam” żele i w ogóle jedzenie…
Stres przedstartowy dopadł mnie dużo wcześniej, niż przy innych wyścigach.
IronMan to nie jeden wyścig, to szereg wszystkich wcześniejszych przygotowań, związanych również z logistyką , inne starty.
Obawiałam się głównie pogody, w końcu to lipiec, lato, oraz problemów na biegu, czy nie przyjdzie jakiś ból mięsni, a także…. problemów z żywieniem podczas wyścigu. Nie wyobrażałam sobie kilkunastu godzin tylko i wyłącznie na “słodkim” – bananach, żelach, batonach,a przede wszystkim na “chemii”… Chciałam , aby w połowie trasy rowerowej ktoś ze znajomych podal mi jakiś makaron, ale pomoc z zewnątrz była zabroniona.
Przed startem wielokrotnie sobie “wizualizowałam” jak wbiegam na metę… czy to sprintem, czy nie. Jak wbiegając płyną mi łzy(z radości) i jak czeka na mnie pewna osoba, której jeszcze nie znałam i do tej pory nie poznałam ;-).
Także naoglądałam się filmów i miałam nadzieję, że nie będę w tak tragicznym stanie jak niektórzy…
Dzień przed startem zorientowałam się jak wyglądają strefy zmian itp., patrząc na start krótszego dystansu. Tym razem strefa zmian znajdowała się w dwóch różnych miejscach. W zasadzie funkcjonował tu tzw. system worków. Odprawa przedstartowa została opóźniona. Na odprawie jakiś koleś mnie kojarzył i pytał o pewien start,czy znowu będe brała udział i czy wygram ;-).
Dla mojego dystansu strefę zmian otworzyli godzinę po zaplanowanym czasie (miała być 16:30). Gdybym wiedziala, wzięłabym jakieś jedzenia, aby się “ładować” na wyścig.
Wobec tych opóźnień mój plan legł w gruzach i nie do końca najadłam się przed startem, tak jak powinnam… ze snem oczywiście tez był “mały” poślizg, choć przypilnowałam, aby dosyć wcześnie się położyć. Gdybym tylko twardo spała… O północy przebudziłam się z myślą, że chyba jeden z worków nie jest oklejony i wstałam go okleić ;-).
Wstać trzeba było bardzo wcześnie, w końcu mój start był o godzinie 7.10 (pierwsi czyli zawodowcy o 6:45!). Na śniadanie ryż z bananem… w sumie będąc na miejscu, biegając kilkakrotnie razy do “wc” czułam się niedojedzona… Na miejscu ze mną 3ech kolegów (też im tak wcześnie chciało się wstawać ;-))).
Stres minął po wejściu do wody. Pływanie jak to zawsze dla mnie – przyjemne (choć nie lubię startu z samej wody). Już pierwszy zakręt wydawał mi się zbyt wczesny… okazało się, że zawodnicy “PRO” wcześniej zawrócili i tak popłynęliśmy. Wobec tego pływanie wyszło krótsze.
Wyszło mi 3033m.
Po wyjściu z wody “nowy” sposób strefy zmian okazał się nie taki zły…
Na rowerze kręciłam dosyć mocno(na początku)..Plusem na trasie rowerowej była dwupasmówka!!!Po pierwszym okrążeniu miałam średnią 30km/godzinę…z każdym okrążeniem patrzyłam na temperaturę powietrza na drodze, co nie napawało mnie radością, gdyż wzrastała. Po pewnym czasie ruszył się wiatr i średnia zaczęła mi spadać. Na rowerze zjadłam 5 batonów(miałam ze sobą 7, i tak ‘wmusiłam” te 5) “Lewy sierpowy”, 2 figi z rossmana, i próbowałam zmiksowany ryż z bananem,ale bolała mnie dłoń od wyciskania. Miałam ze sobą 3 bidony, w dwóch wodę kokosową, w trzecim wodę z solą himalajską. Na bufetach uzupełniałam je samą wodą… Kryzys pojawił się właśnie na etapie rowerowym, gdy zatrzymałam się , aby uzupełnić bidony i poczułam “gorączkę” (jadąc na rowerze jednak jest chłodniej, powiew…). Różne myśli mi wtedy przychodziły do głowy “nie dam rady pobiec w tej gorączce, chyba będę szła, to mi zajmie 8 godzin” itd. Jednak nie było tak źle.. Po zejściu z rowera pierwsze co poszłam do toi-toi’a. Sam bieg okazał się nie taki zły… Na każdym bufecie piłam wodę oraz oblewałam się nią, korzystałam też z “pryszniców” na drodze 😉
Na biegu, który myślałam, że będzie najgorszy, pomagało, to , że na trasie byli kibice, znajomi, nieznajomi, więc jakoś się biegło ;-). Dużo osób mówiło “powodzenia” (nieznajomych, nawet zawodnicy z połówki)… to było miłe. Były też osoby które mnie nie znają osobiście, ale kojarzą. Jedyny problem, jaki podczas tego etapu mi doskwierał, to toaleta (8x toi toi i raz “krzaczki”), czasem musiałam co 2 kilometry stawać, by się “opróżnić”.
Według zegarka czasy na te “postoje” zajęły mi kilkanaście minut. Na biegu zjadłam 2 żele, później głównie banany oraz pomarańcze z bufetu (po których lepiej się czułam), popijając samą wodą. Raz na biegu “wyskoczyło” mi dziecko, o które prawie się potknęłam (w okolicach rynku). Właśnie tam, było najwięcej kibiców. Gdy mnie wyprzedzały osoby z krótszego dystansu nie zwracałam tak uwagi, w końu to my podwójny wysiłek odbywaliśmy ;-). Zresztą robiłam po prostu swoje, spokojnym ,równym tempem starałam się biec, w końcu to nie “sprint”.
Gdy już wybiegałam z kontenerów czułam tą satsysfakcję, zastanawiając się trochę jak to będzie na mecie… W końcu po 12godzinach 18 minutach przekroczyłam linię mety.
Jak było? Rozczarował mnie finisz. Fakt , że wbiegałam sprintem (ponoć lepiej, niż zawodnicy PRO:)) , fakt, że na mecie było trochę znajomych, rodzina, którzy nakręcili mój finisz.
Zabrakło mi jednak “taśmy” , komentatora który mówi (po PL lub po ANG) “Jesteś człowiekiem z żelaza” , może jakichś “fajerwerków”. Może za dużo wyobrażałam sobie przed?!?! Na mecie medal “zwykły” bez informacji jaki to dystans (tylko na wstążce). Nie przywiązuję wagi do medali ogólnie,ale tym razem … za takie pieniądze i taki wysiłek?!
Na mecie upragnione piwo od siostry, które wiadomo jak smakuje po takim wysiłku… nie leżałam, nie kwiczałam, rozmawiałam jeszcze ze znajomymi dość długi czas, przez co nie zdążyłam zapisać się na masaż w strefie finiszera 🙁 lista była do 20tej.
Ze swojej strony mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że nie czułam się jakoś specjalnie zmęczona (bardziej po maratonie biegowym w marcu:))) , miałam jedynie zakwasy ud przez 2 dni, a gdy poszłam drugiego dnia na masaż, sam masażysta nie dowierzał, że zrobiłam taki dystans. Powiedział “Masz mięśnie w takim stanie, jakbyś przebiegła rundkę wokół Malty”.
Po co ten start ? Dużo osób mi odradzało.
Dla siebie, dla własnej satysfakcji (pewne rzeczy można robic tylko dla siebie). Tym większa satysfakcja, że byłam sama sobie trenerem. Bez dietetyka, trenera, kompresów, suplementacji itp.Nie twierdzę, że żadnych błędów przez to nie popełniłam, bo na pewno jakies były. Jednak jestem amatorem, a nie PRO ;-). Bez udowadniania czegokolwiek (wiedziałam,że jak źle będę się czuła, to zrezygnuję, bo zdrowie najważniejsze). Na przyszłość na pewno conieco bym poprawiła (w końcu każdy start czegoś uczy :))
Co dalej?
Niektórzy namawiają mnie na kolejny start w IM , aby “zbić” 12 godzin. Na dzień dzisiejszy mówię, że nie (po tym jak kiedyś powiedziałam, że nigdy nie kupię rowera szosowego oraz nie przebiegnę maratonu nie mówię już “nigdy”). Mówię “nie”, ponieważ przygotowania zajmują sporo czasu, a ja jednak nie żyję ze sportu (zresztą wtedy by mi zbrzydł). Teraz pora zająć się innymi aspektami życia. Znaleźć wyzwania nie tylko sportowe. Usiąśc przemyśleć wiele spraw, ale najpierw zaplanować urlop, którego jeszcze nie miałam… może zrobię sobie super prezent w zamian za te “wyrzeczenia” podczas ostatnich miesięcy przygotowań do startu.
Ze sportu nie mam zamiaru zrezygnować, jednak myślę póki co o startach z “doskoku”(nie rok naprzód). Poza tym może więcej pozwiedzam nasz kraj (i nie tylko) na rowerze? Po głowie chodzą mi też starty poza granicami kraju (można łączyć i z wakacjami). Spróbowanie sił w Adventure Race (już jutro debiut w parze, oboje debiutujemy, zobaczymy co z tego wyniknie). Fajnie byłoby poznać drugą osobę z którą “bez ciśnienia”, napinki będziemy zwiedzac świat i może startować razem od czasu do czasu ;-).
Czasy ze startu:
Pływanie: 1:02:43
T1: 5:50
Rower: 6:26:58
T2: 4:33
Bieg: 4:38:27
Od listopada podczas treningów do wyścigu:
141 przepłynięte
1119 km przebiegnięte
5638 km „przepedałowane”
Dziękuję wszystkim, którzy mnie wspierali (czy to na trasie, czy “mentalnie”). Również tej osobie, która powiedziała mi, że nic w życiu nie osiągnęłam (w końcu każdy sądzi według siebie).
Dzięki za filmy, zdjęcia na trasie, za doping, za uśmiech, za pomoc przed , za wspólne treningi.
Piotr jeszcze raz dzięki za to, że wyczekiwałeś tam kilkanaście godzin ;-).
Podziękowania również dla sponsorów RowerTramp oraz Northtec.