Wyścig szosowy w Obornikach

16go kwietnia startowałam w drugim w moim życiu wyścigu szosowym (Oborniki) – tym razem na dystansie 180km (pierwszy na 90km 3 lata temu w Lesznie). Start tym razem był w grupach 10osobowych i odbywał się w ruchu samochodowym. Ja wylosowałam grupę piątą, startowalismy o 8.38. Pierwsza grupa startowała o 8.30.

Cały tydzień byłam bez treningów (poza poniedziałkiem), jako , że na początku tygodnia coś mnie „rozłożyło” i leczyłam się naturalnymi antybiotykami 😉

Przed startem pojawiło się słońce na niebie i zrobiło się całkiem przyjemnie, niż większość osób się spodziewała jeśli chodzi o prognozy.

Z mojej grupy 2 osoby odjechały za motocyklem, ja z kolei z dwoma facetami. Jednak po 5,5kilometrach „odpadłam” i tak zaczęłam samotną jazdę. Po drodze mijałam wiele osób, a gdy doganiały mnie jakieś grupy, próbowałam się „podczepić”, ale jednak byli zbyt mocni, i za długo nie utrzymałam się tym tempem. W związku z tym, że jechało się czasem za kimś można było zaobserwować różne „typy” łydek – od „żylastych” skończywszy n „flakowatych” (ale jednak mocnych!:)) i to jak niektórzy poruszaja się na rowerze (coniektórzy mocno pracują górnymi partiami ciała).

Kilkadziesiąt kilometrów jechało się dość przyjemnie, mimo, ze samotnie, aż do momentu, gdy trzeba było „dygać” pod wiatr. Wiatr wykończył , prędkość momentalnie spadła…

Za to mimo, że zachwalam jednak jazdę w terenie, dostrzegłam i tutaj pewne piękno krajobrazów. Zazielenione drzewa, krzewy, bociana, i kanarka… a i po drodze zapach świeżej trawy i mirry i kadzidła (haha, tak zawsze mi mówili, że mam wyczulony węch:P), co miało swój urok.

Ostatnie kilometry przed metą dojechały mnie dwie osoby i tak jechaliśmy razem. Na najbardziej ruchliwym odcinku trasy z daleka było widać, że coś się stało. Wyglądało groźnie, jakby jakiś wypadek z autem. Całe szczęście okazało się, „tylko”, że ktoś zasłabł.

Jakieś 2kilometry przed końcem okrążenia „moja” dwójka mi odjechała z grupą która podciągnęła w okolice mety (nie startujący;)).

Kolejne kilometry jechałam samotnie, co jakiś czas spoglądając i odliczając ile jeszcze tych kilometrów zostało.

W końcu dogonił mnie jakiś Pan, z którym jechaliśmy na spokojnie rozmawiając. Sam przejechał już w tym roku 6tysięcy kilometrów. Po jakimś czasie dogoniły nas 3 osoby i tak z nimi pojechałam dalej. W sumie też jechaliśmy spokojnie,ale razem już jakieś 40kilometrów. W grupie przynajmniej jakoś szybciej leciał czas.

W pewnym momencie od jednego z Panów usłyszałam „Pani chyba jest 1wsza”, a ja, że na pewno nie (nawet nie myślałam, abym mogła być 3 Open), jako, że wiem, że jedna z kobiet na pewno z tego dystansu mnie mijała, bo rozmawiałyśmy.

Pogode przechwaliłam… za bardzo, nagle zaczęło kropić,a po chwili zrobiła się ulewa, że w butach poczułam „basen”, przemoczona byłam całkowicie, a widoczność była ograniczona. Gdy wyszłam na zmianę i poczułam „uderzenie” od wiatru, momentalnie zrobiło się bardzo zimno i chciałam się schować.

Sam deszcz może nie przeraziłby aż tak, jednak obawy przed ponownym rozchorowaniem się nastąpiły…

Ostatecznie na metę wjechałam po 6h 18minutach (pierwsze okrążenie zajęło mi 3h01minutę). Poniżej zakładanych oczekiwań, ale chyba nie najgorzej skoro, organizm był osłabiony, a sam wiatr zrobił swoje (i większość trasy jadąc samotnie).

W każdym razie był to dobry trening. Nie tylko fizyczny, ponieważ przekonałam się, że jednak na długich dystansac spore znaczenie ma psychika.

Zajęłam 2 miejsce Open Kobiet, w kategorii 1 (W K3 jednak jechałam sama;))

Organizację muszę pochwalić, wszystko poszło sprawnie, szybko przy odbiorze pakietów, nie było żadnych problemów z wynikami, oznaczeniem trasy itd. Duża pula nagród. Dla mnie jedyny minus to schabowy na obiad, bo nie jem tego typu mięsa ;P.