Piekielny triathlon – Soplicowo

Na triathlon w Soplicowie zapisałam się ostatniego możliwego dnia opłat.

Zdecydowałam się, na dłuższy dystans – na 1/4 IronMana.
Start po południu – nie lubię tak, bo nie wiadomo co jeść, trzeba się pilnować.
Upał nie nastrajał.
Ne miejsce dojechałam ze znajomym, na parkingu mocno się kurzyło.
Spotkałam Tomka, idąc już ze strefy zmian, gdzie ustawiłam rower i inne potrzebne na triathlon rzeczy. Mówił, że jest spory wiatr, silniejszy, niż miał w Poznaniu, a tam dwukrotnie ledwo utrzymał rower…
Samo pływanie wyszło podobno dłuższe(mi cos gps nie „chwycił”), tak też nie pasowało mi coś czasowo 😉
Rower to 4 pętle, które się dłużyły, a z każdym okrążeniem nasilał się wiatr.
Były nawet podjazdy i rzecz jasna zjazdy. Woda w bidonie okropna – jak zupa..
Na biegu był taki skwar…bieg lasem, Gdzie się dało stawałam polewać się wodą i pić. Jakaś para (starsza) ratowała nas podając nam butelki z wodą do oblewania na jakiejś działce.
Na pierwszej czy drugiej pętli minął mnie Tomek mówiąc”piekło jest”
Biegnąc przez plażę myślałam co mają w głowie odpoczywające tam osoby widzące nas „męczących się”. Biegłam powoli, byle by nie stawać. i tylko aby ukończyć ten „piekielny” wyścig.  W głowie sporo kotłujących myśli…życiowych ;-).
Myślałam też o tych, którzy w tym dniu robili IronMana i współczując im…
Ostatecznie na metę dotarłam z najgorszym swoim czasem na tym dystansie – i to sporo 3h 16 m
Dało mi to 5 miejsce OPEN kobiet i 2 w kategorii wiekowej.