3 miesiące na Gran Canarii

Po tym jak spędziłam 2 zimy na Cyprze, postanowiłam tym razem obrać inny kierunek. W zeszłym roku myślałam, że będzie to Malta, jako, że odbyły się tam pierwsze zawody w Europie(kwiecień 2018) z cyklu XTERRA i myślałam, że  odbędą się również w kwietniu 2019, jednak się myliłam.. 

Wybór padł na wyspy Kanaryjskie , wahałam się między Teneryfą , a Gran Canarią.

Dlaczego Las Palmas?

Wyspy kanaryjskie wszyscy polecali na rower. Wybrałam w końcu Gran Canarię – z noclegiem w Las Palmas , które jest europejską stolicą „Cyfrowych nomadów” (ludzi pracujących zdalnie).

Poszukiwania noclegu nie były łatwe(porównując z Cyprem) za „dopuszczalną” przeze mnie kwotę. Sam wyjazd od początku coś był dla mnie na „nie”.

Bilety kupiłam linią lotniczą Fly Germania (nigdy wcześniej nie leciałam), która upadła , wobec czego szybko kupiłam bilet na następny dzień również z Berlina, tym razem RyanAir (bilet w jedną stronę).

Na nową przygodę życia wyjechałam 25go lutego 2019 roku, pełna nadziei, radości z nastawieniem się , że będzie super jak to było zimą na Cyprze ;-).

Już sam początek związany z dotarciem do mieszkania okazał się dla mnie lekcją od życia. Najgorsze jak przyjeżdża się w dane miejsce, z bagażem rowerowym, nie znając nikogo w danym kraju. Dodam tylko tyle (bez szczegółów), że nigdy nie byłam tak przerażona jak wtedy, a noc i wieczór dla mnie były ciężkie. Dobrze, że wpadłam na pomysł, aby potowarzyszył mi „lokals”,  z którym miałam kontakt na messengerze, szukając już wcześniej na grupie MTB kolarzy do wspólnej jazdy ( z czym też był problem przez mój brak znajomości hiszpańskiego). Sam hiszpan porozumiewał się ze mną tylko przez google translatora.

Rano – kolejnego dnia „uciekłam” w nowe, bezpieczne miejsce  (tu miałam wcześniej być, ale nie gwarantowano mi stabilnego internetu) . Miejscówka fajna, spokojna, lokalizacyjnie znowu świetnie wybrałam (blisko plaża , wszelkie bazy wypadowe).

Pierwszy tydzień to „rozeznanie” terenu, głównie do treningów, ale nie tylko, czyli gdzie można bezpiecznie pływać, gdzie śmigać rowerem itd.

Pierwsza przejażdżka z lokalsami już w pierwszą sobotę, akurat jeden z nich całkiem dobrze mówił po angielsku – Dailos – pilot helikoptera. Znał też trochę osób naszej narodowości, nasze trunki, kilka słów polskich. Pozostali jego koledzy, albo marnie mówili po angielsku, albo wcale… Kilka wyjazdów z nimi miałam, ale nie za dużo przez to, że Dailos w pracy często jednak wybywał na tygodnie (z weekendami), a później gdy jego dziewczyna była w zaawansowanej ciąży to bardziej skupiał się na swojej kobiecie, niż jeździe rowerem z nami ;-).

Filmik z GC

W marcu w pobliżu chciałam wystartować w wyścigu XC (trochę ich tam było), napisałam do jednej osoby i zaprosili mnie na objazd trasy. Znowu problemem okazał się brak znajomości języka… Czekając już na resztę (byłam przed czasem) widziałam jakie „kozaki” przyjeżdżają 😉

Objazd miał być na luziku i początek faktycznie taki był.. Później zaczęły się trudniejsze sekcje techniczne i momentami trzeba było zejść z roweru. Nie dostałam jednak zgody na start, bo nie posiadam licencji, a jednorazową nie dało się uzyskać. Nie chciałam wyrabiać rocznej.

Wobec tego na zawody pojechałam tylko w roli kibica i robiąc zdjęcia ;-). Znałam już kilka osób startujących. Miałam tam frajdę z dziećmi. Dzieci ze szkółki rowerowej, które były szkolone przez moich nowych kolegów. Mocno zainteresowane, zagadywały, mówiły naprawdę dobrze po angielsku!

Żartowałam, że powinny uczyć swoich trenerów ;-).

W tygodniu pływałam w oceanie, biegałam w okolicy , czy jeździłam też po tych okolicach gdzie wiodła trasa XC. Na krótkim odcinku można było zrobić sporo przewyższeń, ach tego mi brakuje w Poznaniu .. ;-).

W weekendy starałam się wybierać nowe kierunki na wyspie, aby poznawać w ten sposób wyspę. Sama, czasem jazda z kimś czy grupowo. Zazwyczaj samotnie (ach, to nie Cypr…gdzie tylu lokalsów mówiących po angielsku).

Raz też zrobiłam podjazd na najwyższy szczyt na wyspie – Pico de las Nieves  – mający prawie 2000m. Startowałam oczywiście z Las Palmas.

Przed samym szczytem słyszałam chłopaków mówiących w języku polskim. Gdy mnie minęli powiedzieli „Hola!” (po hiszpańsku „cześć”)) Ja im na to odpowiedziałam po polsku „cześć”. Zdziwili się, że poznali rodaczkę, wymieniliśmy się numerami i tak kilka razy chłopacy odwiedzili mnie w LP albo “zgarnęli” mnie w swoje rejony, a swoje urodziny świętowałam z nimi na rowerze (mieliśmy jechać wyspę dookoła, ale jedna droga była zamknięta, niemniej zrobiliśmy fajną, dłuższą trasę), a później w knajpie… 

W samym Las Palmas dużo się dzieje. Wydarzenia najlepiej szukać poprzez meetup.com badź facebooka. Sama miałam po jakimś czasie kilka grup na whatss’upie (hiking, couchsurfing itd.).

Fajnym pomysłem była wymiana językowa. Chodziliśmy po promenadzie w parach czy w grupkach 3 osobowych i w jedną stronę rozmawialiśmy po angielsku,a w drugą po hiszpańsku. Ja jednak z brakiem znajomości języka hiszpańskiego ciężko. Po spacerze wszyscy udawaliśmy się na piwo bądź kawę w jedno miejsce z fajnym widokiem z góry. To okazja też na poznanie lokalsów , ale i osób innych narodowości.

Pierwszy raz miałam w parze emerytowaną hiszpankę, pełną energii.

W czwartki można było wybrać się do centrum na tapasy, tam poznać od razu liczne ilości ludzi (w tym też studentów) i tak właśnie dzięki temu wybrałam się raz z grupą na wspinaczkę w okolicach Agaete. Widoki świetne, pogoda również, humory dopisywały (mimo, że w drodze auto jednego znajomego się popsuło). 

Były też spotkania nomadów cyfrowych (raz w miesiącu na plaży)  – tak udaliśmy się na imprezy karnawałowe (co warto zobaczyć będąc tam w tym czasie gdy jest karnawał)  czy spotkaliśmy wieczorem na plaży. Także były wydarzenia w soboty od popołudnia do wieczora, gdzie można było spróbować slackline (wydarzenia cotygodniowe).

Jeden rodak organizował też co miesiąc wypady na wegańskie jedzenie, gdzie przychodziło sporo polaków.. Raz na urodzinach pewnej dziewczyny poznałam Marcina, który powiedział “znam jedną Gizelę z Poznania, która jeździ na rowerze” od razu wiedziałam, że to o mnie chodzi… Okazało się , że pracowaliśmy w tej samej firmie kilka lat temu. Świat jest mały. Pomimo tego, że możliwości na poznanie ludzi tam jest wiele, miałam wrażenie, że ciężko o bliższe relacje, że ludzie nie chcą tak dogłębniej poznać człowieka (na Cyprze było inaczej). Z moją opinią zgadzało się wiele osób, które tam mieszkały od paru lat… Ponadto nie spotkałam się z taką samą uprzejmością lokalsów, jak na Cyprze.  

Będąc na wyspie szukałam startów, ale tylko z triathlonów udało mi się znaleźć w Puerto de Mogan, jak zwykle przez barierę językową.

Starty znalazłam po czasie często, więc wystartowałam tylko w tym jednym triathlonie (dystans ¼ IM). Udało mi się tam zdobyć 3 miejsce w kategorii wiekowej.

W LP prawie zawsze było pochmurno, przynajmniej nie ma upałów (podobno są we wrześniu i październiku,wtedy nie ma chmur). Chmury są zatrzymywane przez góry na środku wyspy , dlatego południowa część jest zdecydowanie cieplejsza (i turystyczna).

Zwiedziłam sporą część wyspy. Urzekło mnie miasteczko Firgas, fajne jest też Agaete, Arucas, Santa Brygida, puerto de Mogan. W samym Las Palmas do treningów warto udać się na La Isleta Najlepsze dla mnie Los Giles, gdzie przy niewielkim kilometrażu można zrobić niezłe przewyższenia. Sporo osób tam biega czy jeździ na MTB. Jeśli chodzi o zwiedzanie, to samo centrum, katedra (wejść na wieżę widokową), dom Kolumba, przejść się promenadą wzdłuż Las Canteras (swoją dorgą najkepsze miejsce na nocleg), ogród botaniczny (poza Las Palmas, ale można dojechać autobusem/rowerem).

Ponadto na weekend udałam się na inną wyspę wraz z rowerem promem(co jest fajne, że można zwiedzić inne wyspy kanaryjskie tanimi lotami bądź przepłynąć).

 Spróbowałam też surfowania na desce, gdzie podczas pierwszej lekcji z instruktorem udało mi się już stanąć na desce i coś przepłynąć, jednak ruszając górą ciała wpadałam do wody ;-). Warunki tam na to są świetne, więc mieszkając w takim miejscu, to można ćwiczyć surfowanie (jak wspaniale wyglądają ci surferzy w falach)

1go maja (w końcu święto;)) pojechałam z hiszpanami na objazd trasy maratonu, który odbywał się już po moim powrocie do kraju. Całą trasę nie objechaliśmy jednak, ze względu na ograniczenia czasowe.

Kolejną sobotę udałam się do Agaete autobusem, jednak wybrałam taką trasę, że częściowo chodziłam (wbiłam się na trasę pieszą). Po drodze spotkałam parę z Niemiec i porozmawialiśmy trochę. Stwierdzili, że ludzie tutaj są niemili ;-). Gdy były odcinki nadające się do jazdy wsiadłam na rower…no i tak raz nagle wpadłam w przepaść. Podczas “lotu” myślałam co mi się stanie, gdzie “wyląduję” , czy będę cała i o moich najbliższych. Trochę się pokulałam, aż zatrzymałam się na krzakach. Próbowałam się stamtąd wydostać z rowerem, ale miałam problem, zdecydowałam , że ostatecznie rower zostanie. Jednak wiedziałam, że poznana para może zaraz dotrzeć w pobliżu mnie i to oni pomogli mi z rowerem. Miałam dużo szczęścia, ale takie sytuacje dają dużo do myślenia. Chociażby to, że tam nikt specjalnie by mnie nie szukał (na Cyprze by się martwili), że trzeba ustawić numery telefonów z “SOS” do najbliższych itd. Kolejna lekcja życia, jak i kolejne przemyślenia o życiu wtedy się pojawiły… Jakby “coś” czuwało nad człowiekiem. 

Gdy nowo poznany kolega (z tej grupy hiszpanów) dowiedział się o moim incydencie, napisał (porozumiewaliśmy się używając google translator), że nie mogę jeździć sama. W tygodniu udaliśmy się na Los giles, a w weekend świetna wyprawa. Powiedziałam Javiemu jakie rejony jeszcze chciałabym widzieć (Las Ninas), a on specjalnie dnia poprzedniego podjechał do mnie po rzeczy do przebrania, przygotował trasę, zostawił samochód w Puerto de Mogan i przyjechał do Las Palmas od siebie rowerem (z Telde). Po drodze zorientował się, że moja opona jest już “zajechana” i mieliśmy szczęście bo byliśmy w ostatniej miejscowości, gdzie można było kupić nową…Po drodze usiedliśmy w jednym miejscu, gdzie obsługiwała polka mieszkająca wiele lat w Hiszpanii (wcześniej kontynentalnej). Była moim tłumaczem. Rozmowy były na temat innych narodowości. Ona jak i znajomy mocno narzekali na latynosów… Jednak widzę różnice w mężczyznach z południa Europy, a Ameryki Południowej. Podobno szukają kobiet na kasę, są narcystyczni oraz wiadomo jak to z ich pracą… ;-). No,ale nie można też generalizować – wszędzie są wyjątki. Gdy wróciliśmy do auta, przebraliśmy się i udaliśmy się na kolację w fajne miejsce z widokiem na ocean, gdzie było mega dobre jedzenie (w końcu lokalsi wiedzą gdzie pójść). Po powrocie do Las Palmas wpadłam na pomysł, aby od razu wskoczyć do wody w oceanie. Javi spojrzał się na mnie dziwnym wzrokiem, ale po tym jak ja wskoczyłam on też. Drugiego dnia zresztą gdy byliśmy na plaży zgodnie stwierdziliśmy, że woda wydawała się cieplejsza wieczorem (przez różnice temperatury powietrza i wody).

Oto mapa tego co udało mi się przejechać rowerowo na wyspie 😉

Ostatni wieczór z kolegą umówiliśmy się i pamiętam chodząc między uliczkami miasta zaczęłam coś mówić o magii gwiazd na niebie w niektórych miejscach. Zaraz usłyszałam pytanie “dopiero mi to teraz mówisz”? “To co jedziemy na Pico de Nieves? Tylko ubierz się , bo tam będzie chłodno” Podjechaliśmy pod mój apartament, przebrałam się , wzięłam lustrzankę i wyruszyliśmy na najwyższy szczyt na wyspie, tym razem autem. Gwiazdy..nie były tak widoczne jak oczekiwaliśmy…za to czekała mnie przygoda.. Wracaliśmy terenem, dosłownie terenem, auto co prawda dostosowane, ale sam znajomy nie spodziewał się takiej nawierzchni… momentami tak było gorąco (z wrażenia), że szok…(serce szybciej biło). Mój nowy kolega chyba wziął sobie do serca to, że lubię adrenalinę ;-). Gdybym ja tą drogą jechała, już dawno byśmy mieli wypadek. Czasem auto było mocno przechylone… niezłe “rynny” wyżłobione w terenie, a w takim momencie przy skręcie było naprawdę ciężko to wymanewrować. Javi to jednak kierowca rajdowy ściga się głównie na drodze, nie w terenie,ale też podobno brał udział w wyścigach terenowych,ale na innej nawierzchni i nie tym ślimaczym tempem. Krótki odcinek drogi jechaliśmy bardzo długo, szybciej byłoby rowerem (nie pamiętam już dokładnych cyferek, wybaczcie). Niemniej dzisiaj patrzę na to z uśmiechem – zabawa była ! 😉

Podsumowując:

Niektórzy myślą,że “idealne” miejsce (gdyby były ideały, idealne życie,to byłoby nudno,co nie?;-)), to tam gdzie świetna pogoda, widoki itp, że przyjeżdża się w miejsce marzeń , a okazuje się jednak to nie to  – ludzie, język, kultura robią swoje..

Gran Canaria to fajne miejsce na wakacje, jeśli chodzi o pogodę i miejsce na treningi (okolice Las Palmas cięższe technicznie terenowo trasy – takie pod XC, na południu więcej tras, ale “lżejszych”). Ludzie nie wszędzie na południu Europy są tacy sami i w miejscowościach,  gdzie napływ ludności z innych krajów nie są tak uprzejmi chyba, jak tam gdzie mieszkają głównie lokalsi. Ciężko tam było o bliższe relacje. Ja czułam się tam “obca”. Każdy jednak człowiek szuka innego. Dla mnie nie wystarczające są świetne widoki i miejsca do trenowania. W tym wszystkim najważniejsi są ludzie, w końcu “to człowiek człowiekowi potrzebny jest do szczęścia” (o czym warto pamiętać – dbajcie o te relacje międzyludzkie, w tym dzisiejszym świecie, pełnym zawiści…). Ja tam się nie czułam szczęśliwa (tak jak w Polsce, czy na Cyprze), co mnie uzmysłowiło, że nie mogłabym tak gdzieś posiedzieć nawet rok czy dwa .. Cieszę się, że mam tą możliwość pracy zdalnej i „szukania” odpowiedniego miejsca na ziemi… Fajnie się wraca, że pewne osoby tęsknią i czekają na mnie 😉

 Wyjazd ten to dla mnie duża lekcja od życia (również od strony nie tylko sportowca, ale jako kobiety). Jednak to właśnie w życiu ciężkie sytuacje są potrzebne, aby docenić, zrozumieć pewne rzeczy.  Doceniłam tam naszą kulturę i nasz naród.