Garda i Dolomity

5ty wyjazd z „cyklotrampem”. Tym razem wybór padł na wycieczkę „Dolomity-Garda” (chciałam same Dolomity, ale nie pasował termin,a poza tym nie uzbierała się grupa…).

Wyjazd wieczorem z Katowic, także podróż całą noc trwała.

Grupa liczyła 12 osób + 3 pilotów.

Początkowo mieliśmy dotrzeć w Dolomity i z nich przemieścić się nad Gardę, Jednak prognoza pogody spowodowała, że najpierw pojechaliśmy nad cieplejszą Gardę.

Rankiem dotarliśmy na camping Brione, poszliśmy na spacer.

Po spacerze , rozbiciu namiotów i przebraniu się wyruszyliśmy wszyscy wspólnie na wspólną pierwszą przejażdżkę.

Najpierw przejazd miastem , wzdłuż jeziora i wśród ludzi (to był weekend, sporo osób było) dalej pod górę szutrem i asfaltem. Na górze postój, piwo (coniektórzy wypili) i powrót w dół tą samą trasą. Częściowo można było poznać „poziom” uczestników i podział na grupy na następny dzień. W tym dniu udało nam się przejechać 20 kilometrów z około 500m przewyższeniami.

Drugiego dnia podzieliliśmy się na 2 grupy (mniej więcej pół na pół). Dystans wyszedł 72km, przewyższeń: 2133m. Maksymalna wysokość na jaka się wspięliśmy to 1831metrów.

Trasa miała sporo asfaltów, ale nie tylko i była całkowicie przejezdna.

Dotarliśmy m.in. nad jeziorko Lago di Legro (znane już mi z wyjazdu z 2012). Kolejnego dnia podział był na 3 grupy.

Pojechałam z tą najmocniejszą, nazywaną grupą „Śmierci” ;P. Po drodze dwie osoby się odłączyły i tak zostaliśmy w 3 osoby wraz z pilotem.

Trasa (jeśli chodzi o jazdę) bardzo mi się podobała, konkretne ostre podjazdy (momentami „przytulałam się” do rowera), teren zróżnicowany – płyty, szutry, piasek itd. Chwilowo nawet blisko przepaść. Widokowo może nie była to trasa zbyt ciekawa, ale wynagrodzeniem był teren do jazdy (takie Pure MTB) , bez pchania rowerów. Na dystansie 53km pokonaliśmy 2900m wysokości.

Kolejnego dnia jechaliśmy w dwóch grupach. W mojej 2 pilotów. Na początku bardzo długi podjazd na 1800m (większość niestety asfaltowa, więc nudno się jechało, ale czas upływał podczas rozmowy na rowerze). Końcówka była terenowa. Dalej… 300m w pionie nosząc rowery. Samo przejście tego odcinka zajęło nam około 50minut… Jednak dla widoków było warto. Po zrobieniu fotek, zatrzymaliśmy się w schronisku, niektórzy posilili się ogrooomną porcją spaghetti, inni tylko samym winem grzanym, bądź innym ciepłym napojem.

Ze schroniska wyruszyliśmy w dół. Miało być już bez noszenia rowerów ;-). Jednak po zjechaniu najpierw terenem (gdzie oczywiście na zjeździe pozostali na mnie czekali), dalej asfaltem…musieliśmy ponownie wspinać się do góry, częściowo podjeżdżając, a dalej znowu nosząc rowery pod górę. Jeden Pan nawet zwrócił nam uwagę, że to droga na buty treningowe, a nie na SPDy i rowery ;-). Jak już udało nam się dostać na górę, to później już było szybciej ;-).

Choć ja złapałam „laczka” na gwoździu. Ostatnie kilometry to był asfalt, gdzie dosyć szybko kręciliśmy, ale był już półmrok, więc w tunelach nic nie było widać. Wróciliśmy jak już zupełnie ciemno było. Tego dnia pokonaliśmy dystans 90 kilometrów z około 3300 m przewyższeń.

W czwartek rano złożyliśmy namioty , i ruszyliśmy w stronę Dolomitów do miejscowości Cortina d’Ampezzo. Po dotrarciu rozbiliśmy je , przebraliśmy się w ciuchy rowerowe i wszyscy wspólnie wyruszyliśmy w trasę najpierw podjeżdżając busem na miejsce „startowe: na wysokości 1600m. Tutaj mieliśmy podjazd asfaltowy (jedynie mały fragment trasy szutrem, gdzie po drodze minęliśmy jezioro Lake di Misurina), do wysokości 2300 m. Na górze było schronisko, więc tam coś wypiliśmy i się ogrzaliśmy. Ja wraz z kilkoma kolegami pojechaliśmy jeszcze wyżej (choć się wahałam czy jechac, z powodu chłodu), warto było. Tak „wbiliśmy” na wysokość 2463 m. i takie widoki podziwialiśmy ;-):

Na górze zaczął padać śnieg, wobec czego czekał nas zjazd w deszczu… Jednak solidna ulewa przyszła później, jak byliśmy w busie, także nam się „fuksnęło”. Gdy dojechaliśmy na camping nikt z busa nie chciał wychodzić przez pogodę.

Kolejnego dnia rano padał jeszcze deszcz, wszyscy zastanawiali się czy w ogóle wsiadać na rowery. Jednak przestało padać, mimo chłodu i zachmurzenia na niebie tylko 2 osoby nie zdecydowały się wsiąść na rower.

Wspólnie razem jechaliśmy, a w zasadzie pierwszą początek trasy skorzystaliśmy z wyciągu. Gdy wjechaliśmy, na górze spotkał nas śnieg, niektórzy rzucali się śnieżkami. Dalej wspólnie zjechaliśmy na dół, i później pod górę. Był też krótki fragment pchania i dotarliśmy tutaj

W tym miejscu jedyny uczestnik wraz z pilotem pojechał w inne miejsce dalej.

Według Garmina w tym dniu wyszły 44km z ponad 2000m przewyższeniami.

Ostatniego dnia podzieliliśmy się na grupy. Nasza najmocniejsza pojechała dosyć ciekawą trasą, nie tylko widokowo, ale i na jazdę ostatniego dnia. Tego dnia również się wypogodziło, a ja za ciepłe rzeczy na siebie założyłam. Słońce dość mocno grzało, gdy wyszło zza chmur ;-). Trasa, to głównie szutry, widokowo piękna. Po drodze (na podjeździe) napotkaliśmy stado zwierząt, które..szło ponad 6 minut! (filmik został nakręcony przez jedną osobę, wobec czego wiemy jaki był czas). Niesamowite. Tego dnia garmin mi „padł”, ale według zgranego tracka wyszło ok 45kilometrów z przewyższeniami ok 1700m (czy poprawnie się okaże z czasem ;-)).

Filmik z wyjazdu

Podsumowując wyjazd:

Świetne towarzystwo, mocni piloci, mocnych kilka osób. Można było zrobić całkiem sporo przewyższeń i podziwiać piękne widoki. Pogoda nawet się udała, poza tym , że faktycznie w Dolomitach było chłodno i deszczem jednego dnia to nie ma co narzekać. Zabawowo też fajnie (chcieli nas nawet z campingu wywalić, że za głośno ;-))). Z dala od korzystania z internetu, blisko z naturą, poznawaniem nowych szlaków. Tak, jak powinien wyglądać urlop!

Moim zdaniem, nawet w lżejszych grupach osoby miały co „robić” na rowerze.

Dziękuje wszystkim za wyjazd, było ekstra. Mam nadzieję, że chociaż częściowo spotkamy się kiedyś na wycieczce w Dolomity (same Dolomity) i będziemy tak pełni wrażeń, jak po powrocie teraz.

Mam nowy pseudonim wyjazdowy – Kuna 😉