Adventure race

Adventure race (rajd przygodowy) chodził mi po głowie od jakiegoś czasu.

Kilka osób wcześniej mi o tym wspominało. Nawet, gdy nie biegałam, widzieli i tak, że jestem wytrzymała i mówili “wystarczy , że się wybiegasz”.

Startując już w triathlonach byłam dosyć wybiegana (teraz to na pewno jestem po IronManie;))., poznając nowe osoby startujące w zawodach na orientację słyszałam , że byłabym tu dobrym “towarem” (często w rajdach przygodowych są 4 osobowe drużyny, gdzie jest wymóg, aby chociaż jedna kobieta była w drużynie…).

W tym roku celem moim był start 24go lipca(IM), który udało mi się osiągnąć, wobec tego mogłam w końcu zdecydować się na “coś” innego.

Start nie za daleko od Poznania, w znanym mi Sierakowie (do którego mam sentyment, bo tu debiutowałam w triathlonie). Do wyboru były dwie trasy: przygodowa (80km -z limitem czasowym 12 godzin) oraz Extreme (ponad 300km z limitem 55 godzin!).

W związku z tym, że start był w teamie dwuosobowym, trzeba było dobrać sobie partnera… i tu nie brałam osób, które w tym startowały. Dla nas obu był to debiut w rajdzie przygodowym.

Poznając partnera niedużo wcześniej zapytałam jak sobie radzi z orientacją w terenie, na co odpowiedź zabrzmiała, że bardzo dobrze… kolejne pytanie było już o zawody…

Ostatniego możliwego dnia zapisów, dodałam nas do listy startowej. Nie zdawaliśmy sobie jednak sprawy, że to taka logistyka, dużo trzeba dokupić itd…

Bandaże, gwizdki itd podane były jako obowiazkowy ekwipunek, na całej trasie. Szkoda tylko, że organizatorzy nie trzymali się regulaminu.

Kask na rolkach oraz rowerze jako obowiazkowy najwidoczniej nie dotyczył wszystkich teamów, bo zauważyłam brak na rolkach, co nie przyczyniło się do dyskwalifikacji ekip.

Na rolkach nie jeżdżę, kupiłam je dosłownie 3 dni przed startem.

Same zawody podzielone były na etapy.

Najpierw był tzw. PROLOG, na którym mówiono,że musimy rozwiazać zagadkę logiczna, aby dostać mapę.

Okazało się jednak, że po rozwiązaniu zagadki, dostaliśmy mapkę, ale do odszukania 7 punktów w samym Sierakowie (nie w terenie), co zajęlo trochę czasu. Prolog był podstawą tego, aby móc dostać kolejne mapy/ Na prologu w jednym miejscu pobieliśmy za innymi, dzięki czemu biegliśmy przez krzaki ;-). Wyszło nam ponad 5kilometrów biegania.

Po zaliczeniu prologu biegliśmy z nową mapą dalej, zmienialiśmy buty na rolki i tak 7kilometrów przejechaliśmy dość szybko (tutaj przynajmnej inne grupy wyprzedzaliśmy :)). W połowie trasy podbijaliśmy jeden z punktów.

 

Kolejny etap to trekking/bieg. Szukanie punktów to makabra. Tak poukrywane, a wskazówki… zaprzeczają faktom. “Szczyt płaskiej górki” – to nie była płaska górka. Jeden punkt szukaliśmy ponad godzinę. Zdecydowanie obraliśmy złą “taktykę” i popełniliśmy pewne błędy. Im dalej szukaliśmy punktów, tym było trudniej. Na kolejne punkty dawaliśmy sobie krótszy czas(od miejsca, w którym myśleliśmy, że się znajdują).  Zrezygnowaliśmy z szukania kilku punktów, aby jeszcze wsiąść na rowery…Zresztą szukanie tych punktów nas irytowało…Dość szybko zgubiłam kompas..(radzę go faktycznie trzymać na szyi,po to jest sznurek (btw. Kompas ktoś odnalazł:D jest w biurze rzeczy znalezionych:)).

Dalej to etap rowerowy. Od razu zrezygnowaliśmy z wielu punktów, aby zdążyć na obowiązkowy zjazd z wieży (wymagany do klasyfikacji). Jednak jadąc po nasz pierwszy punkt, panie z jednego teamu nas zawróciły mowiąc, że do wieży jest daleko i trzeba tam się stawić około 15.00-15.30. Pędziliśmy na wieżę, udało nam się, bo kolejka była mała… Na górze wieży miałam małego “cykora” , będąc już przyczepiona do liny… zsuwałam się w dół jak ślimak…

Po zjeździe ruszyliśmy szukać dwóch punktów z kolejnej mapy(punkty tam nie były zaznaczone, tylko drogą którą trzeba było biec..) dla nas to było za trudne.. Po jakimś czasie zrezygnowaliśmy. Mapy można zobaczyć tutaj:http://race.onsight.pl/2016/index.php/mapy/

Dalej szybko wsiedliśmy na rowery odpuszczając punkty na trasie rowerowej,aby zdążyć na kajaki. Droga na nie okazała się nie blisko. Po drodze minęliśmy jakąś dziewczynę, której partner przyjechał chwilę przed nami. Tego nie rozumiem.. My przyjechaliśmy 3 minuty przed czasem na punkt, a dziewczyna po czasie, mimo to ich noie zdyskwalifikowali(zatem mogłam równie dobrze ja pędzić rowerem, a Maciej szukać punków kontrolnych?) 2 drużyny “dobiły” po czasie, nie dostali się na kajaki, ale na liście wyników również widnieją wyżej, niż my.. To po co się ustala jakieś zasady?

 

Na kajaki czekaliśmy 1h 20 m , aby wsiąć, bo chyba organizator nie spodziewał się tylu teamów o podobnym czasie przybycia. Tutaj przynajmniej ponownie czekała nas przygoda… jak wiadomo, ja w ogóle nie pływam na kajaku.. Już na samym początku byśmy wypadli prawie z kajaka, bo on był jakiś bardziej wywrotny…trochę stresu było przy tym… 12 kilometrów nie wiedziałam ile czasu nam zajmie, wyruszając około godizny 19tej obawiałam się, czy zdążymy przed zmrokiem.. Po 20 minutach ręce czułam zmęczone, co jakiś czas odpoczywaliśmy, jednak obawa przed zmrokiem motywowała, by “machać” wiosłem dalej… W sumie płynęliśmy 1h:26. Przy dobijaniu do brzegu mało brakowało, aby kajak się wywrócił. Szybko biegliśmy do szkoły… tam wpadłiśmy według mojego zegarka około 21:15 …W tym momencie było dla nas najistotniejsze, aby nie być zdyskwalifikowanym. Był podobno posiłek regeneracyjny na który się nie załapaliśmy, ale co mi się baaaaaaaaaaaaardzo podobało to wieczorna kolacja dla WSZYSTKICH, sporo jedzenia, piwa, integracja. Mimo, że sporo osób było wymęczonych(zwłaszcza osoby po trasie Extreme z limitem 55godzin!) przyszli na nią.. .nie ma typowego “startu”, a po zawinięcia się do domu..

Fajne też to, że po zawodach sporo bezpłatnych zdjęć, nawet z samej wieży

 

Podsumowując:

Tego typu zawody są inne, nie tylko samo suche “napieprzanie” przed siebie… to myślenie, taktyka, cała logistyka (przed kupowaliśmy “obowiązkowy” sprzęt). Aby jednak opanowywać orientację, trzeba trochę postartować w tego typu zawodach.

Co więcej, startując w TEAMIE, nie jesteśmy zdani tylko na siebie. Gdy drugiemu coś dolega, rozumiemy to, niejednokrotnie trzeba skończyć zawody, gdy drugiej osobie coś dolega.. Wybierając drogi , którędy iśc jedna osoba może mieć rację. Co wtedy? Takie zawody to też pewnego rodzaju sprawdzenie, jak można polegać na drugiej osobie. Może dobre dla par lubiących wyzwania, sport?;) Bieg tutaj dla mnie nie był biegiem, były “zrywy” biegowe, a tak chodzenie, szukanie punktów. Mniej sportu, a więcej szukania, myślenia…Trochę to było  “szaleństwo” wybrać na zawody partnera, którego się poznało niewiele wcześniej na “parkiecie”, zadając pytanie jak sobie radzi z orientacją w terenie… Dowiadując się po czasie, że nigdy nie przebiegł 20 kilometrów, ale tu się głównie liczy dobra zabawa 😉